21.10.2012r. (niedziela)
Dzisiejszy dzień był fantastyczny! Obudziło mnie Słońce i klasycznie z kubkiem kawy i książką rozpocząłem dzień. Kiedy moi współtowarzysze wstali, szybko pozbieraliśmy się na wycieczkę. Po drodze zabraliśmy ze sobą chrześniaka Dawida i ruszyliśmy do niewielkiej miejscowości St. Cyrus na plażę. Oniemiałem jak ją zobaczyłem! Zresztą zdjęcia mówią wszystko. Trafiliśmy na odpływ więc plaża zrobiła się ogromna. Stojąc w tej przestrzeni miałem ochotę krzyczeć, pewnie bym to zrobił gdyby nie ludzi spacerujący obok. Idąc wzdłuż piaszczystej plaży doszedłem do miejsca pokrytego istnym gąszczem czarnych kamieni. Wyglądały jak zastygnięta lawa, którą widziałem w Turcji, jednak lawą nie były. Może to jakieś głazy metamorficzne... Przeskakując tak po kamieniach dotarłem do wodospadu. Kiedy go zobaczyłem, ogarnęło mnie dziwne uczucie szczęścia. Spadająca z góry słodka woda, huk, powiew wiatru, słońce i zieleń. Wszystko komponowało się wyśmienicie. Do tego ruiny domu, które stały obok. Ale ktoś tu kiedyś fajnie sobie mieszkał. Tyle głazów dookoła więc instynkt kazał się "przystawić" do nietrudnego buldera. Szybko opatentowałem kilka ruchów i ruszyłem. Pierwsza myśl jaka mi zaczęła towarzyszyć w skale: Kurczę! Chociaż buty do wspinania mogłem zabrać. Tarcie jest niesamowite i szkoda mi kasować moje buty miejskie. Mimo wszystko kilkuminutowy kontakt ze skałą sprawił mi dużą przyjemność. Na tej plaży spędziliśmy kilka godzin i zmieniliśmy miejsce. Pojechaliśmy do miejscowości Lunan. Plaża piękna jednak umywa się do tej w St. Cyrus. Popatrzyliśmy na nią z punktu widokowego znajdującego się na górze wydm i poszliśmy w kierunku...rzeki. Tak dla odmiany bo ileż można spacerować po plaży ;) W miejscu, w którym dwie rzeki wpływają do morza, na wzniesieniu stoją ruiny zamku zbudowanego przez króla Willliama the Lion w końcówce XII w. Puściliśmy kilka "kaczek wodnych" z otoczaków, których było pełno na brzegu i pojechaliśmy na niedzielny obiad do siostry Dawida. Po powrocie do domu zabrałem się jeszcze za trening i oddałem się relaksowi. Dzień był udany i cudowny. Było tak ciepło, że pierwszy raz w Szkocji chodziłem w samej koszulce. Czad!












" Powiem teraz jak wyobrażam sobie człowieka zdrowego duchowo: poprzestaje on na sobie, ufa sobie i wie, że wszelkie pragnienia ludzkie, wszelkie dobrodziejstwa, i wyświadczane, i pożądane, nie znaczą nic dla osiągnięcia szczęśliwego życia. Albowiem to, do czego można coś dodać, jest niedoskonałe. A z czego można coś ująć, nie jest wieczne. Ten, czyja radość ma być trwała, niech ją znajdzie w sobie. Wszystko zaś, o co tak zachłannie zabiega gawiedź, ma swoje przypływy i odpływy. Los nie daje niczego na własność. Ale i dary Losu wtedy dopiero cieszą, jeśli je rozum miarkuje i przyrządza. On to zaleca nawet te dobra zewnętrzne, których niepowściągliwe używanie przynosi przykrość."
L.A. Seneka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz