wtorek, 5 sierpnia 2014

1-3.08.2014r. (piątek-niedziela)

           Kolejny weekend mam za sobą. Znowu spędzony wyjątkowo pod kilkoma względami.

Wyjątkowy był bo to prezent urodzinowy Ziemona.
Wyjątkowy był bo to pierwszy "męski wypad" z Ziemonem.
Wyjątkowy był bo pierwszy raz byłem w Drawieńskim Parku Narodowym.
Wyjątkowy był bo pierwszy raz spływałem Drawą.
Wyjątkowy był bo pierwszy raz zaliczyłem capsize.

Ale od początku. W czwartek wieczorem zawitali do nas goście - Lu&Ziem. Już sam przyjazd do nas był dla Ziemowita niespodzianką. Wychodząc z domu w Warszawie nawet nie wiedział dokąd zmierzają. Powoli sytuacja się wyjaśniała, bo kiedy wsiedli w PolskiegoBusa  widniał na nim napis "Poznań". Ale sytuacja dalej nie była jasna bo przyjęliśmy strategię, że zostawiamy Ziemonom wolną chatę a my jedziemy do Krakowa. Później naszą historię zmodyfikowaliśmy o istotny fakt, że ciocia Lu i wujek Ziemowit zostają, żeby opiekować się Zojką.
Rano pobudka, śniadanie i wręczenie Ziemowitowi kolejnego urodzinowego prezentu: racji żywnościowej składającej się z : zupy pho, zupki chińskiej, paprykarzu szczecińskiego oraz czekolady. W oku Ziemona pojawił się błysk, ale dalej nic nie było wiadome. Oznajmiłem mu jedynie, że nastąpiła zmiana planów i zamiast z Anulką, wyjeżdżam z Ziemonem. Przygotowane odpowiednio wcześniej niezbędne rzeczy na nasz wyjazd ukryłem w schowku, więc chwyciliśmy po torbie do ręki i wyszliśmy z domu....do garażu. Tam czekał już na nas motocykl uzbrojony w kufry. Przepakowaliśmy się i zdradziłem mojemu kompanowi, że do przejechania mamy jakieś 150 km. Po ponad 2h drogi przez urocze tereny dotarliśmy do Drawna znajdującego się w samym sercu Drawieńskiego Parku Narodowego. Na miejscu czekał już na nas zarezerwowany wcześniej kajak, więc znowu się przepakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę.


Pierwszy dzień spływu dostarczył nam najwięcej wrażeń. Na początku pojawiły się czaple siwe, wiewiórka, zimorodki no i słynny capsize. Odcinek, którym płynęliśmy opisany jest w przewodniku jako wymagający z elementami rzeki górskiej. W rzeczy samej płynie się ciekawie, głównie dlatego, że cały czas trzeba manewrować między konarami drzew wystającymi z wody. Rzeka nie jest głęboka, kąpiący się w niej ludzie demonstrują nam, że woda sięga do kolan.
    Wsiadając do kajaka "zabezpieczyliśmy" nasz sprzęt. Ziemowit włożył swojego smartphona do reklamówki, a reklamówkę do kieszeni. Ja aparat owinąłem dziurawym workiem. Płynąc śmiejemy się, że jak byśmy zaliczyli glebę, to te nasze zabezpieczenia na niewiele się zdadzą...


Pierwszy postój robimy na wysokości kładki Konotop. Jest to stacja o tyle obowiązkowa, że głód już nam się daje we znaki a i piwo jakoś lepiej pije się na pewnym i twardym gruncie. Gotujemy wodę na ostatniego liofa, który został mi po zimowym ataku na Punta Penię w Dolomitach. Jest przeterminowany jedenaście miesięcy - ale smakuje wybornie. Do tego Gorzka Żołądkowa Czarna Wiśnia, cisza, spokój i nic więcej nie potrzeba. Szybko jemy, popijamy Czarną Wiśnię dla lepszego trawienia i ruszamy przed siebie, bo w miejscu startu dowiedzieliśmy się, że powinniśmy płynąć 6h do naszego dzisiejszego celu.


Przy kolejnym pokonywaniu konara stanęliśmy do niego bokiem - normalka - nic nadzwyczajnego. Błąd pojawił się jedynie w momencie próby odepchnięcia się od konara. Kajak przechylił się lekko na lewą stronę i silny nurt w ułamku sekundy zapełnił kajak wodą, przechylając go na bok. Obaj znaleźliśmy się pod wodą. Okazało się, że pod nogami nie ma dna! Ziemon ratuje w pierwszej kolejności telefon a ja aparat. Widzę tylko jak z prądem odpływa butelka z wodą mineralną i czapka.... Uśmiechy mamy od ucha do ucha. Jest niespodziewana akcja przysparzająca wielu emocji. Walka z rzeczami, które utknęły w kajaku pod silnym nurtem jak i walka z samym kajakiem napełnionym wodą. Endorfiny się uwalniają i nie przejmujemy się aż nadto zmoczonym sprzętem elektronicznym. Zawsze mogło być gorzej....


W  trakcie wywrotki puszka piwka, który była w kajaku uległa uszkodzeniu, więc musieliśmy spożyć to piwo jak najszybciej. Spakowaliśmy się na nowo i ruszyliśmy dalej przed siebie.


Po przepowiedzianych 6h dopływamy do celu - bazy namiotowej"Bogdanka". Mamy za sobą 1 km jeziora Dubie (inaczej Adamowo) i 18,3km rzeki Drawy. Kiedy wyciągamy rzeczy z kajaka, podchodzi  do nas dwóch kolesi witając banieczką domowej cytrynówki i tym samym zapraszają nas do ogniska.
       Grupa jest spora i po wypakowaniu się już na lądzie dołączamy do ichniejszego ogniska, żeby się trochę podsuszyć po wywrotce. Ponieważ razem z Ziemonem jako jedyni stoimy przy ognisku z przewiniętymi przez ramiona śpiworami, jesteśmy nazwani Rzymianami :) Moim zdaniem to bardzo trafne skojarzenie :) Suszymy karimaty, śpiwory, ogrzewamy się... Jest gitara, bębny, harmonijka, cytrynówka, "Czarna Wiśnia" i ogólnie miła atmosfera.


    Poranek oczywiście rozpoczynam od kawy. Uwielbiam ten moment. Na co dzień wstaję minimum godzinę przed wyjściem do pracy, żeby móc w spokoju napić się kawy. Daje mi to bardzo miły i spokojny początek dnia. Zjadamy z Ziemonem po puszcze szprotek, poprawiając je gulaszem angielskim i powoli się pakujemy. Przed nami już o wiele spokojniejszy odcinek rzeki. Plan jaki sobie założyliśmy, to dopłynąć za elektrownię wodną "Kamienna" i tam zabiwakować.
Rzeka jest spokojna, gdzieniegdzie pojawiają się wodne przeszkody, które tylko uatrakcyjniają nam spływ. Głód zaczyna nam powoli doskwierać więc zatrzymujemy się na konsumpcję czekolady "Jedynej". Daje nam ona energii na dłuższą chwilę. Następnie planujemy zatrzymać się na obiad w miejscu biwakowania o nazwie "Pstrąg", jednak ilość kajaków na brzegu oraz bardzo strome podejście zniechęca nas do przystanku. Płyniemy dalej. Niestety linia brzegowa nie za bardzo pozwala nam na wejście na stały ląd. Dopiero jakieś 2 km przed elektrownią wodną, Ziemowit wypatruje polanę, która nadawałaby się do rozbicia na niej obozu i w jej okolicy się zatrzymujemy.


      Mamy już plan na resztę pobytu, który nie był do końca jasny. Dzisiaj zadamy kajaki i pojadę do miasta po motocykl i na zakupy. W związku z tym na naszym przystanku obiadowym zjadamy po podwójnej porcji dania azjatyckiego (jakoś ta kuchnia azjatycka nam towarzyszy w naszej podróży).


Posileni, ruszamy dalej. Pierwszy raz płyniemy tak szerokim i prostym odcinkiem rzeki. Z jednej strony szeroko jak na autostradzie, z drugiej nurt jakiś taki niemrawy...ale jest przyjemnie. Cisza, spokój, Słońce świeci...relax pełną gębą! Dopływamy w końcu do "końca" rzeki - elektrowni. Zbliżamy się pod same jazy, bo w przewodniku znajduje się informacja o potrzebie przeniesienia kajaka na odcinku 100 m prawym brzegiem. Niestety nie widać ani pomostu ani jakiejkolwiek informacji dotyczącej przeniesienia kajaka. Jedynie na lewym brzegu widać miejsce, mogące być przenoską - podpływamy. Wciągamy kajak na brzeg i rzucam propozycję, że zanim ruszymy z kajakiem, przejdźmy się to 100 m i zobaczmy jak wygląda droga. Idziemy najpierw 100 m pod górę....później 200 m w bok....końca nie widać, ale pojawia się elektrownia i ludzie, więc Zimowit pyta o naszą przenoskę. Jest tak jak mówi przewodnik - po prawej stronie. Problem polega na tym, że jej nie widać, bo przysłania ją ogromne drzewo. Wracamy do kajaka, płyniemy pod sam koniec zapory i w krzakach odnajdujemy pomost. Szkoda, że lepiej nie jest to oznaczone, myślę, że dużo ludzi może mieć z tym problem. Ale nic to, wypakowujemy wory, przenosimy je o 100 m, wracamy po kajak i z kajakiem wędrujemy w dół. Do przepłynięcia pozostał nam jeszcze jakiś kilometr. W końcu dobijamy do brzegu. Zatrzymujemy się w miejscu biwakowym "Kamienna". Wciągamy kajak do góry, dzwonię po kierowcę, który ma przyjechać za 40 min, rozpakowujemy się i budujemy obóz. Kierowca - Robert - przyjeżdża z 10 min opóźnieniem. W niczym nam to nie przeszkadza, bo spokojnie się rozkładamy i zażywamy kąpieli w rzece. Wracam z Robertem do Drawna, zabieram motocykl z kempingu i jadę na zakupy spożywczo-monopolowe. Po niecałej 1,5 h jestem już z Ziemonem. Jem kiełbika z ogniska popijając setą cytrynówki i zimnym piwkiem. Na naszym polu biwakowym jest generalnie pusto. Para Niemców z trójką dzieci, ojciec z dwoma synami (których spotkaliśmy na wcześniejszym biwaku) i my a miejsca dla całego wojska! Wieczorem dojeżdża jeszcze na rowerze Weronika, która jedzie z Poznania nad morze. Częstujemy ją piwkiem i karmimy zupą chińską - niestety nie mamy nic więcej do zaproponowania.


Miejsca biwakowe w Drawieńskim Parku Narodowym są super przygotowane. Trawa jest równo ścięta, są wyznaczone miejsca do palenia ognisk oraz duże ilości drewna, są wiaty ze stołami, śmietniki, toi-toi z wodą i porządkiem w środku. Jest naprawdę przyjemnie i wszystkim lubiącym taką aktywność zdecydowanie polecam Drawę. Całą rzeka to kilkudniowy spływ włącznie z odcinkiem przez poligon wojskowy, który jak wynika z opowieści jest nie lada atrakcją. Rzeka jest piękna i momentami wymagająca. Niebieskie zimorodki wyglądające jak kolibry sprawiają, że można się poczuć jak w innej części świata - takiej tropikalnej. Trzeba mieć ze sobą zapas jedzenia i wody, do tego dochodzi brak zasięgu GSM.

"Spokojnego życia nie może mieć nikt, kto zanadto myśli o przedłużaniu go, kto zalicza długie życie do wielkich dóbr. Nad tym codziennie rozmyślaj, abyś mógł spokojnie porzucić życie, którego wielu tak kurczowo się chwyta i czepia, jak owi, których uniósł rwący prąd rzeki, czepiają się cierni i ostrych skał. Wielu nieszczęśników miota się pomiędzy obawą śmierci a udrękami życia: i nie chcą żyć, i umrzeć nie potrafią. A więc uprzyjemniaj sobie życie, odpędzając wszelki niepokój o nie. Żadne dobro nie cieszy posiadacza, jeżeli on w duszy nie jest przygotowany na straty. Ale też żadna strata nie jest  łatwiejsza do zniesienia niż taka, w której nie odczuwa się już braku rzeczy straconej."
L.A. Seneka 













1 komentarz:

  1. Ale się pośmiałam czytając. Świetne zdjęcia - na szczęście aparat nie zamókł. L.

    OdpowiedzUsuń